poniedziałek, 11 listopada 2013

Pytania bez odpowiedzi

W drodze do domu moje ucho wyłapało: Tato!? A gdzie się kończy kosmos? Spoglądam 
w stronę kilkuletniego dziecka wymawiającego te słowa a moment później nawiązuję chwilowy kontakt wzrokowy z pytanym tatą. Wyraźnie zaskoczony odpowiada: Nie wiem i chyba nikt tego nie wie. Ponieważ czas się wydłużył podczas naszego mijania się spostrzegłem brak satysfakcji w oczach dziecka z otrzymanej odpowiedzi. 

Brak satysfakcji? A może niedowierzanie. Przecież tata zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Co w sytuacji kiedy wiemy, że nie wiemy. Czy pytania bez odpowiedzi nie warunkują naszego życia? Czy może chęć poznania odpowiedzi? Czy rzeczywiście taka odpowiedź jest w naszym zasięgu? 

Bo gdzie się kończy kosmos, czy się rozszerza lub kurczy, to pojęcia których wartości ulegają gwałtownym zmianom i wahaniom. Jeszcze nie tak dawno wszechświat się kurczył, a teraz rozszerza. Był mniejszy i większy, a aktualnie pod wątpliwość poddaje się teorię jego powstania.

Trudno oszacować prawdopodobieństwo poznania odpowiedzi nie tylko na te pytania. 
"Co jest po śmierci?", "Co to znaczy kochać kogoś?" "Co to znaczy cierpieć?". Odpowiedzi na nie zawsze będą względne.

Chciałbym poznać ilość podobnych pytań zadawanych sobie w każdej chwili życia każdego z nas. Dlaczego o to pytamy? Czemu te kilkuletnie dziecko zadało sobie trud żeby w ogóle o tym pomyśleć? Co je skłoniło do tego? 

Bo życie to pytanie.

wtorek, 5 listopada 2013

Nabity w butelkę?

"Monsanto vs. Matka Ziemia", "Powstrzymajmy kolejne ludobójstwo", "Uwolnić Tybet", "Uwolnić Arktykę" to jedne z niewielu haseł prowadzonych kampanii przez ogólnoświatową organizację obywatelską o nazwie "AVAAZ". Od 2007 roku, momentu jej powstania, zdążyła zrzeszyć ponad 20 mln osób. Od dzisiaj o jedną osobę mniej, mnie. 

Biję się w pierś i przyznaję do nieuwagi. Nie wiem jak mogło umknąć mi, że jednym 
z promotorów AVAAZ jest sam Al Gore, który przecież już na głównej stronie organizacji 
z wyrazistym uśmiechem jest cytowany "Avaaz inspiruje... zdołała już wiele zmienić". Zakrztusiłem się. Zmroziło mnie i jeszcze raz przeglądnąłem tematy kampanii. "Koniec z destrukcyjnym uzależnieniem Polski" - mają tu na myśli oczywiście opieranie energii na wydobyciu węgla jako głównego surowca. Lecę dalej. "Uratuj najlepszy bank świata" - dotyczy mikro KREDYTÓW udzielanych obywatelom Bangladeszu. "Solidarność 
z Edwardem Snowden'em" - jakby nie było wciąż wątpliwą osobą. Nie mogę już odnaleźć petycji dotyczącej wsparcia dla opozycji w Syrii, która to jest grupą najemników finansowanych przez Stany Zjednoczone. 

Uderzam się jeszcze bardziej. Kto tworzy AVAAZ? Ricken Patel – współzałożyciel, był m.in. doradcą w Rockefeller Foundation. Paul Hilder - dyrektor kampanii w Wielkiej Brytanii. Właściciel strony "OpenDemocracy" finansowanej przez.. Rockefeller Brothers Found. Julius van de Laar - wspierał Baracka Obamę w jego kampanii wyborczej. Wcześniej wspomniany Al Gore. 

Nazwa Avaaz pochodzi od perskiego słowa "głos" (dźwięk, pieśń). Mój głos? Wasz głos? Odnoszę wrażenie, że sami stajemy się narzędziem  które wcale nie służy niczemu dobremu, podpisując masowo i już bez zastanowienia petycje AVAAZ. Część z nich jest bez zarzutu. Ale od momentu kiedy przystąpiłem do społeczności tzn. około dwóch lat temu, petycję podpisuję z miejsca. Możecie mi to wytknąć, ale poszedłem na łatwiznę. Pogrubiony i dosadny nagłówek zaczął wystarczać. Przecież tyle już podpisałem  
Z tyloma prośbami się zapoznałem. Myślę sobie - mają dobre intencje! No to uzupełniam pola dalej, a w zasadzie jedno. Bowiem wystarczy uzupełnić swój adres e-mail. 

Czy aby petycje kierowane przeciwko spornym sytuacjom w mniej znanych nam krajach na pewno uderzają w ten konkretny problem? Ludobójstwa, gwałty, mordy? Czy może mają posłużyć do obalenia niewygodnych rządów dla niektórych instytucji i krajów? Krajów  i instytucji z których pochodzą założyciele AVAAZ. Popularny Bangladesz. Po nagłośnionej krytyce warunków i katastrofach w halach produkcyjnych dużych marek odzieżowych pojawiła się pierwsza petycja. Potem kolejne. Uratujcie bank! Mikro kredyty dla kobiet i rodzin? Przyznam się bez bicia. Nawet gdybym bardzo chciał to i tak nie zrozumiałbym pod czym składam podpis. 
A raczej stempel elektroniczny. Kolejne kraje, Syria, Afganistan, Irak, Iran, Rosja, Chiny.
Nie wszystko co się dzieje w ich granicach jest godne pochwały. Ale czy wielomilionowe petycje faktycznie mogą coś zmienić? Petycje, których pierwsze zdania zazwyczaj zaczynają się od "Wzywamy rządy, przywódców, liderów do zaprzestania...". Czy stoi za tym jakikolwiek czyn? Czy tylko pismo ze wzmianką o pokaźnej statystyce podpisów?  
Czy może ktoś komu niewygodne są rządy tych państw.

Zostawiam Was z tym. Po prostu coś tu nie pasuje. A może to tylko szwankujący nieufny osąd podsycany przez ostatnie lata najpiękniejszych kłamstw i brutalnych prawd. 


poniedziałek, 4 listopada 2013

Przeciąganie liny.


Globalne ocieplenie. Nie, przepraszam, zlodowacenie. A może ani jedno ani drugie?

Kto to zaczął? Mogę się mylić ale bodajże Al Gore czyli kandydat w wyborach prezydenckich w 2000 roku. Laureat pokojowej nagrody Nobla z 2007 roku i bohater oskarowej "Niewygodnej prawdy". GORĄCY zwolennik teorii globalnego ocieplenia. Jak się później okazuje zarówno film jak i same intencje wiceprezydenta zostają poddane w wątpliwość. Nie tylko ze względu na prawdopodobną chęć czystego wzbogacenia się Gore'a na tejże teorii, ale jej samych fundamentów i podstawowych założeń. 

Od lat wmawia się nam, że nie tylko jako krajom i większym społeczeństwom, ale przede wszystkim jednostkom, żę jesteśmy najbardziej odpowiedzialni za gwałtowny wzrost temperatur na Ziemi. I wcale nie musi to być nieprawdą. Emisja spalin samochodów, fabryk, palonych śmieci itp. z pewnością ma wpływ na otaczające nas środowisko.
Chociażby segregacja śmieci. Tak mało czasochłonny zabieg a wprowadzony 
i uskuteczniony na większa skalę z pewnością nie byłby stratą czasu z punktu widzenia natury. Chodzi o małe rzeczy.

Ale czy na pewno? Od ilu lat możemy przeczytać, obejrzeć, usłyszeć o nowych fantastycznych  ekologicznych, nieinwazyjnych dla otoczenia samochodach napędzanych elektrycznością, wodą a nawet samym powietrzem! 
Odpowiedź jest prosta i coraz bardziej oczywista dla wszystkich. Monopol korporacji na ropę po prostu nie pozwoli na globalny i wszechobecny użytek tego typu przyjaznych urządzeń, również dla naszego portfela. 

Polska. Kraj czerpiący energię w zdecydowanej większości z wydobycia węgla a co wiąże się z emisją olbrzymich ilości CO2 do atmosfery. Unia Europejska zaproponowała , a raczej narzuciła ograniczenia i terminy z których rząd musi się wywiązać i gwałtownie zmniejszyć emisję CO2, uderzając tym samym w gospodarkę naszego kraju. 

UE dodatkowo kładzie nacisk na redukcję emisji dwutlenku węgla przez samochody. Nie wywiązanie się z terminów i ograniczeń będzie skutkować karami i grzywnami. I tak np. Niemcy już buntują się przeciwko tym regulacjom twierdząc, że "nie mogą się ograniczyć to budowy silników małolitrażowych" co brzmi co najmniej zabawnie:)

I tak sukcesywnie wprowadzane regulacje skutkujące dotkliwymi sankcjami, oparte na TEORII globalnego ocieplenia, skutecznie skracają smycz nie tylko państwom członkowskim UE ale również innym krajom. No może poza Afganistanem, Arabią Saudyjską, Irakiem, nie wiedzieć czemu..?:)

Golfsztrom i bieguny. Pierwszy to północnoatlantycki prąd zatokowy o niebagatelnym wpływie na klimat terenów lądowych w jego pobliżu. Jego zachowanie ma wiele wspólnego z popularną tematyką biegunów Ziemi. Zarówno prąd jak i pokrywy lodowe na biegunie północnym i południowym okresowo maleją i wzrastają. Niech nie dziwią już Was huśtawki nastrojów w mass mediach  Wczoraj było gorąco i wszystko się stopiło,
a jutro czeka nas wieczna Zima. Jeszcze kilka, kilkanaście miesięcy temu alarmowano, że na północy lodu brak. Aktualnie wszystko wraca do normy a na biegunie południowym pokrywa bije rekordy w swojej powierzchni. I weź tu bądź mądry.

Spójrzcie do starych podręczników z Geografii i przypomnijcie sobie jak wyglądały kontynenty na początku swojego istnienia i w jakich miejscach się znajdowały. To naturalna kolej rzeczy, że dzisiaj albo za 100 lat, gdzieś gdzie było ciepło zrobi się chłodno. Saharę swego czasu można było przyrównać do dzisiejszej, choć uszczuplonej, to wciąż drzewiastej Amazonii.  Podobnie sprawy mają się 
z mniejszymi i większymi epokami lodowcowymi. Następowały po sobie 
w regularnych odstępach czasu i nie ma powodu żeby to się zmieniło tylko dlatego, że uważamy się za pępki świata.



niedziela, 3 listopada 2013

Margines błędu.

Wulkan Yellowstone kojarzy się nam nie tylko z wzbudzającym podziw dziełem natury,  ale również z apokaliptyczną wersją końca naszych dziejów. I słusznie.

Ostatnie badania wykazały, że zbiornik z magmą jest przynajmniej dwukrotnie większy niż wcześniej sądzono. Zakładam, że naukowcy przewidzieli taki margines błędu. Strumienie rozgrzanej lawy rozciągają się na obszarze około 600 km i głębokości 300 km. 600 km!? To mniej więcej tyle jak Polska długa i szeroka. Ale na tym nie koniec. Wstrząsy w ostatnich latach przybrały gwałtownie na sile. Sama kaldera "puchnie" w zastraszającym tempie kilku centymetrów rocznie. Co jest rekordowym rezultatem biorąc pod uwagę historię badań od początku lat dwudziestych. Zrozumiałe jest, że proporcje kilometrów do centymetrów mogą nie robić wrażenia. 

Regularność. To jest to co powinno zaalarmować środowisko wulkanologów. Poprzednia duża erupcja miała miejsce około 640 tysięcy lat temu i dalej 1,3 mln i 2,1 mln lat temu. Nawet moja, nienawidząca przedmiotów ścisłych główka, zauważa  że odstępy między erupcjami są bardzo podobne. Oczywiście kolejna podobna aktywność może przydarzyć się dzisiaj, ale też za 20 tysięcy lat. 

Konsekwencje są nie do opisania. Najbardziej poszkodowane będą oczywiście Stany Zjednoczone, ale to przecież martwi nas najmniej:) Ogromne ilości pyłu wyrzucone do atmosfery spowodowałyby gwałtowne ochłodzenie klimatu. Życie na Ziemi wywróciłoby się do góry nogami o ile nie zniknęło w ogóle, podobnie jak około 70 tysięcy lat temu kiedy wybuchł superwulkan Toba na Sumatrze, niemalże prowadząc na skraj zagłady gatunek homo sapiens. 

Oczywiście nie powinniśmy specjalnie zaprzątać sobie tym zjawiskiem głowy ponieważ jest to zwyczajny wyrok z odroczeniem wystawiony przez mamę naturę. Decyzja zapadała już po poprzedniej erupcji Yellowstone. Warto jedynie przypomnieć sobie jak szybko i gwałtownie możemy wrócić do początków rozwoju, czasów, kiedy elektronika nie stanowiła o tym czy przetrwasz, tylko zdolności manualne i instynktowne, których zdecydowanie nam brak.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Autobusem, tramwajem? Wybór komunikacji staje się trudnym zadaniem.


Myślę sobie. Dobra sprzedam tego grata. Studnia bez dna. Co z tego, że w gazie. Ciągle jakaś pierdółka. Trzydzieści złotych tu. Sto tam. Przesiadam się do komunikacji miejskiej. Wyposażę się w zrobioną na własny wzór kartę i będę jeździł za bezcen.  
W ścisku. W smrodzie. Z przesiadkami. Ale co tam. Pieniądze przecież żadne!
O ile karta miejska może się jeszcze opłacić to za głowę się łapię kiedy Pani sprzedawczyni tudzież Pan sprzedawca wyciąga rękę po pieniądze za bilecik, normalny, pewnie, że normalny. Przecież nieuk ze mnie bez wykształcenia. A jak nie bez wykształcenia to dziad stary po ''dwudziestym szóstym''.  
Tak się składa, że w drodze do pracy, jestem zaszczycony różnorodnością pojazdów doprowadzających mnie do celu. Najpierw autobus, potem metro i jeszcze tramwaj na do widzenia. Zawsze mogę coś zmienić i w pierwszej kolejności szybka kolej miejska, autobus i tramwaj, albo na odwrót? W każdym bądź razie inaczej nie dojadę. 
Myślę, wezmę dobowy. "15 złotych z tę przyjemność". Ile!? Szybko liczę w głowie, litraż, spalanie, ''tego w gazie" oczywiście. Wyjdzie tyle samo. Odmawiam. Dziękuję. Pojadę własną budą dziurawą. 
Bus pasy, nowe autobusy i tramwaje, kolejna linia metra. Wszystko rozumiem. 
Szukają podwyżki. Ja przypomnę się podatkiem. 
Aktualne ceny biletów komunikacji miejskiej osiągają niewyobrażalne ceny. A to jeszcze nie koniec.   W 2014 kolejne podwyżki. Przestaję zauważać już różnicę w portfelu. Prędzej w czasie, dojazdu.  Nic już z tego nie rozumiem. Myślałem, że miastu zależy na zmniejszeniu ilości samochodów szczególnie w ścisłym centrum a zwiększeniu użytkowników komunikacji miejskiej. Mniej korków, czyściej, ciszej przede wszystkim. 
Ceny za parkowanie samochodu pozostają bez większych zmian od kilku lat. Nie sugeruję podwyżek. Nie mniej jednak w tym czasie ceny biletów autobusowych, tramwajowych itp. podskoczyły kilkukrotnie. Gdzie tu proporcje?
Droga do pracy ''tym w gazie'' kosztuje mnie 15 złotych. Jadę sam z ulubionym radiem. W tej samej cenie czekają mnie opóźnienia, ścisk, kaszlenie i o punktualność w pracy drżenie. 

Trochę się zrymowało.






środa, 9 stycznia 2013

Walka z narkotykami to porażka.

Wartość czarnego rynku narkotykowego na świecie wyceniana jest na setki miliardów dolarów. Największym zyskiem cieszy się oczywiście przemytnik. U źródła zaobserwujemy zwykłych ludzi, którzy żyją z uprawy pól, które to pod hasłem prohibicji narkotykowej są palone i niszczone w najróżniejszych zakątkach globu (Kolumbia, Afganistan). 

Ofiarą walki z uzależnieniem od marihuany, kokainy, heroiny jest uzależniony. Taki człowiek zastraszony perspektywą aresztu, pobytu w więzieniu i innych drastycznych kar ucieka się do przestępczości, przemocy a przede wszystkim zagłębia się w swoim nałogu. 

W Stanach Zjednoczonych walka z narkotykami to konserwatywna kampania prohibicji 
i pompowanie trzy i czterokrotnie większych pieniędzy w policję niż prewencję, służbę zdrowia, nie wspominając o resocjalizacji. Kolejni prezydenci i osoby decyzyjne 
w Państwie nie chcąc się narazić opinii społecznej nie zmieniają działań w walce 
z narkotykami. 

W USA więzi się więcej przestępców niż w jakimkolwiek innym kraju. Nawet w Chinach, których populacja znacząco przewyższą tę z Ameryki Północnej, procent osób zatrzymanych i aresztowanych jest dużo mniejszy. W ciągu około 30 lat ilość więźniów 
w USA wzrosła o milion! Zatrudnia się tam więcej strażników więziennych niż żołnierzy Marines. 

Resocjalizacja i pomoc socjalna, psychologiczna to zastosowane rozwiązanie na przykład
w Portugalii. Od 2001 roku ilość osób uzależnionych od narkotyków stale spada. Właśnie wtedy zalegalizowano tam nie tylko marihuanę ale także twardsze narkotyki. Karą za przyłapanie na handlu lub spożyciu nie jest ulokowanie w zamknięciu ani inne bolesne represje. Taką osobę przyprowadza się do grona ekspertów w zakresie opieki socjalnej, resocjalizacji, psychologii, której zadaniem jest rozwiązanie problemu lub odpowiednie pokierowanie przyszłymi wyborami. 

Podobna sytuacja ma miejsce w Holandii. W popularnych coffee shopach możemy kupić cannabis do 5 g dziennie i posiadać na własny użytek. Efektem jest dużo mniejsza przestępczość. Sam będąc w Amsterdamie byłem świadkiem jak pracownik coffee shopu karci handlującego na ulicy nastolatka. 

Wojna narkotykowa prowadzi donikąd. Jej koszty dotkliwie obciążają budżety państw. 
W Stanach Zjednoczonych  liczba osób uzależnionych, zatrzymanych drastycznie wzrosła. Kwitnie przestępczość, nielegalny handel, gangi, mafie. W Meksyku do wojny angażuje się wojsko. Kartele prowadząc wojny między sobą są w stanie odeprzeć w krwawy sposób interwencje policji a także armii. Liczba osób zamordowanych w tym kraju w związku 
z handlem narkotykami sięga kilkudziesięciu tysięcy! Należy pamiętać, że bardzo często śmierć ponoszą osoby niewinne. Dzieje się tak na przykład w Rio w Brazylii. Zabłąkane kule w prywatnych porachunkach sięgają dzieci i przechodniów. W Afganistanie, żołnierze USA, w walce z handlem heroiną na ogromną światową skalę, palą pola maku z którego utrzymuje się znaczna część społeczeństwa. Prowadzi to do podziału i już spowodowało niekontrolowany bałagan. 

Zastraszenie, przemoc, użycie broni i grożenie aresztem uzależnionym od narkotyków podsyca konflikt. Nasze kieszenie na tym tracą. Nasi najbliżsi na tym tracą. Nielegalny zysk z czarnego rynku odnosi przemytnik. Zysk liczony w ogromnych kwotach. Może właśnie to jest powodem nie wprowadzania zmian w wojnie z narkotykiem, ale to już inny temat. Podejmowanie rozwiązań w myśl starożytnej formuły - oko za oko, ząb za ząb - zaprowadzi obie strony w przysłowiowy kozi róg. 



sobota, 19 maja 2012

Z dedykacją.

Jeszcze zanim się obudzę przyśni mi się apokaliptyczny śmieć. W tym śnie będzie przemoc, śmierć, cierpienie, gniew. Będzie on przesycony smutkiem. Na pełne obroty wskoczy moja podświadomość. Przypomni mi co na prawdę czuję. Kim na prawdę jestem. Otworzę się i rozleje się mój ból.

Wtedy obudzę się. Jeśli bardzo się postaram jeszcze przez najbliższe parę minut będę rozpamiętywał mój osobisty nocny monolog z własnym JA. Nie wiedzieć czemu pomoże mi on nabrać dystansu do czekającego mnie wyzwania - kolejnego dnia.

Wychodząc z pod prysznica o niczym już nie pamiętam. Teraz jestem skupiony tylko na pracy. Toczy się prawdziwa wojna na TAK i NIE o to czy to co w życiu robię wystarcza, nie tylko mnie. Bo przecież oddając się czemuś, komuś, nie powinieneś oczekiwać należnego zwrotu. Najlepiej z odsetką.

Ta odsetka nie daje mi żyć. Jest ze mną w samochodzie. Nie daje mi spokoju kiedy nerwowo obserwuje opadającą wskazówkę poziomu paliwa. Obsesyjnie dzielę i mnożę przejechane kilometry. Nie zapominam o tych przede mną. W jednej chwili staję się geniuszem. To wszystko na potrzeby tej odsetki. Ona musi wiedzieć czy może teraz przyjść po swoje. Na szczęście dzisiaj wszystko dobrze policzyłem. Już wiem, że wystarczy. Nabieram spokoju. 

Nie trwa on długo. Spokój. Mija zaledwie parę chwil i dołączam do wyścigu szczurów. Mógłbym ich, nas policzyć. Ale już nie muszę. Dobrze się spisałem w drodze do pracy. Teraz mogę się skupić na wyprzedzaniu. Przyspieszony krok stawia mi pytanie. Jest ono retoryczne. Czy na prawdę tak bardzo Ci się spieszy?

Nie. Ale na odpowiedź już za późno. wyprzedziłem ich wszystkich. Jak zwykle przed czasem. Tak jak bym nie mógł się doczekać nadchodzącego, kolejnego już maratonu. 

Start! Najważniejsze to dobrze rozplanować ten bieg. Musi Ci starczyć sił. To bardzo ważne wiedzieć kiedy powinieneś przyspieszyć, kiedy zwolnić. Ale już nie chcesz być pierwszy. Nie ma dopingu. Kibice opuszczają trybuny. Ale to nie może Ciebie zniechęcić. W końcu jesteś profesjonalistą. Przez najbliższe osiem godzin opiekujesz się ludźmi. 

Ludźmi? Czy to są ludzie? Kiedy spadają pierwsze gromy już wiesz, że się myliłeś. Jeszcze tak nie dawno nie musiałem być pierwszy. Teraz jeśli nie będę to jutro dogoni mnie odsetka, albo kolejny apokaliptyczny śmieć. Tym razem na prawdę. Zaczyna się on urzeczywistniać. Znowu dodaję i odejmuję. Nie mogę się skupić i popełniam błędy. Robię się mniej wydajny. Co powiedzą? Co ze mną zrobią kiedy przestanę być wydajny? Czym wrócę do domu? Co zjem w tym domu? W czym wyjdę do ludzi? Do ludzi?

Na szczęście dobiegłem. Dobrze rozłożyłem siły. 

Zmęczenie sprawia, że wskazówka poziomu paliwa nie robi już na mnie takiego wrażenia jak w drodze na start. Po wysiłku otwiera się umysł. Jest jasny i się oczyszcza. Wszystko wydaje się prostsze. Rozpatrujesz sprawy po kolei. Ale chwila? Ten ból w plecach to na pewno od biegu? Liczę kroki wstecz. Już wiem, że zostałem oszukany. Nigdzie nie biegłem..

Chwytam za sztućce. Nigdy podczas posiłku nie myślę o tym co wkładam do ust. Nie mam odwagi. Przed albo po nim długo zastanawiam się czy zawartości tego talerza żyło się lepiej niż mi - dotychczas. Kiedy trawię już wiem, że nie. 

Zawsze kiedy otwieram szeroko okno bardzo się ekscytuję. Myślę sobie, że spektrum widzianego przeze mnie światła zmieni się, powiększy. Byłbym wtedy szczęśliwym człowiekiem. Jak ten Pan na rowerze w jednoczęsciowym czerwonym stroju. 

Zbliża się. Nieunikniony jest kolejny apokaliptyczny śmieć. Daje o sobie znać. Ale przecież jeszcze jest jasno. Poszukam ludzi. Tych prawdziwych. Mam nadzieję, że ich rozpoznam. Myślę sobie - gdybym tylko mógł napisać do tego instrukcję? Byłbym bogatym człowiekiem. A kiedy już będę to wszystkich obdzielę. W końcu jestem złotym i dobrym człowiekiem.

Znalazłem ich. Najbliższe chwile są wspaniałe. Wszystkie liczby, odsetki i inne śmieci po prostu nikną w ich mroku. Ból w plecach już nie jest tak silny. To jednak prawda, że wszystko jest w naszych głowach. Znowu liczę kroki. Tym razem sprawia mi to przyjemność. Chodź dobrze wiem, że w końcu będę musiał się zatrzymać i pozwolić sobie znowu zostawić wybór na kolejny dzień.




sobota, 28 stycznia 2012

Ja, internet.

Ostatnie wydarzenia związane z podejrzeniem ograniczenia wolności i jako takiej swobody w internecie za pomocą ustaw SOPA lub ACTA zmusiło mnie do pewnej refleksji o co na prawdę toczy się walka. Warto na chwilę przysiąść i dobrze się zastanowić czym dla Ciebie i mnie jest internet. Krótko o tym jaki ma wpływ na mnie. 

Jeszcze parę lat temu oczy miałem przesłonięte klapkami. Musze przyznać, że jak dla większości z nas priorytetem było dla mnie dotrzymywać tępa pewnemu schematowi który nam nałożono. Rodzimy się, dorastamy, kończymy szkoły, walczymy o pracę, zakładamy rodziny. Mniejsza już z tym, że wszystko to ma swój fundament na długu - kredycie. 
W każdym bądź razie od około dekady udostępniono nam możliwość porozumiewania i dzielenia każdym rodzajem informacji bezpośrednio - w mgnieniu oka. Od tamtej pory moje życie wywróciło się do góry nogami. Może nie koniecznie czynności które wykonuję na co dzień (które zapewne nie wiele różnią się od waszych) a bardziej światopogląd, który właściwie opiera się na tym co mogę odnaleźć w sieci. 

Pewnego ranka przy śniadaniu z tatą prowadziliśmy dyskusje na temat aktualnych wydarzeń i prawdopodobieństwa dyskretnego ocenzurowania internetu. Musze przyznać, że chyba żadna wojna, teoria spiskowa czy kolejna podwyżka ceny benzyny nie spowodowała w nas takiego oburzenia i poruszenia. Odchodząc od stołu zapytałem retorycznie mniej więcej w ten sposób: "Jak myślisz czy ta dyskusja tutaj i teraz miała by w ogóle miejsce gdyby nie dostęp do internetu?". Chwile później byłem już na ulicy Jasnej w Warszawie dołożyć swoją skromną cegiełkę do protestu przeciw nowym przepisom, które na prawdę ograniczą nasze swobody. I wierzcie mi nie chodzi o walkę z piractwem. To jedynie przykrywka do wprowadzenia tej kontrowersyjnej ustawy w życie. 

Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale internet to ja. To co myślę, mówię i jak się zachowuję. On mnie ukształtował. Nadał pewien obraz, który mogę sobie nałożyć jak kalkę na ten, który nam się wpaja i przyswaja od małego. Dzięki niemu zauważam różnice, zadaję pytania, szukam argumentów i kontrargumentów na wszystko. Jestem bardziej otwarty na dyskusję - na świat. Internet to zdywersyfikowane źródło z którego każdy z nas może zaczerpnąć tego co go interesuje a przy tym skonfrontować się z tym z czym się nie zgadza. 

Ważne żebyśmy w naszym proteście pamiętali za czym idziemy. Internet to już nie tylko szybkie zakupy, wieczorny film czy ułatwienie w odrabianiu pracy domowej. To potężna encyklopedia z której każdy z nas może zaczerpnąć przydatne dla siebie hasło. 



sobota, 7 stycznia 2012

Bliźnięta

Piramidy w Gizie
W Egipcie na płaskowyżu Gizy stoi chyba najbardziej rozpoznawalny kompleks Piramid. Zbudowane podobno w ciągu 20 lat przez człowieka za pomocą kamienia na patyku i siły jego mięśni. Rozstawiony w idealnych proporcjach względem gwiazdozbioru Oriona. A ich boki dokładnie odzwierciedlają kierunki świata.

W Ameryce Południowej w wysokich Andach znajdują się kolejne piramidy wspaniale komponujące się z tamtejszym krajobrazem. Budowane między innymi przez Inków, Majów i Azteków na dobrą sprawę nie wiele różnią się od tych w Egipcie. Poza schodkową metodą budowy również opierają się na kwadratowej podstawie i trójkątnych ścianach bocznych
wznoszących się ku stożkowi. Dosyć uderzające podobieństwo.

Schemat piramid w Bośni i Hercegowinie

Od kilku lat największe firmy odkrywcze w dziedzinie archeologii okupują tereny Bośni  i Hercegowiny. W pobliżu miejscowości Visoko zlokalizowano zespół piramid pokrytych grubą roślinnością i do niedawna błędnie postrzeganych jako naturalne wzniesienie. Warto nadmienić, że najwyższa z nich detronizuje dotychczasowego lidera - piramidę Cheopsa - o około 50 metrów!



Góra Sadahurip

Kolejny zawodnik mający predyspozycje do zepchnięcia na trzecią pozycję Cheopsa to góra Sadahurip w Garut na Zachodniej Jawie. Rozpoczęto już wstępne prace mające potwierdzić, że góra ta zawiera w sobie konstrukcję powstałą  w wyniku ingerencji człowieka.

Można by długo przedstawiać kolejne tego typu budowle niezwykle do siebie podobne w różnych zakątkach globu. Zapewne jest ich dużo więcej pod naszymi stopami o których pojęcia jeszcze nie mamy. Przez dłuższy czas nie zwracałem uwagi na rozmieszczenie piramid i ich podobieństwo. Wtedy przypomniałem sobie czego możemy się dowiedzieć z historii głównego nurtu o odkrywaniu lądu przez człowieka. Podobno pierwszymi takimi odważnymi Panami byli Kolumb 1492, Magellan i inni. Niedługo po wyprawie Kolumba pierwsi hiszpańscy konkwistadorzy plądrowali Południową Amerykę natykając się na wspaniałe budowle tamtejszych mieszkańców.

Jak to możliwe, że konstrukcje o których mowa - sprawiające wrażenie jakby były zaprojektowane przez tego samego architekta - powstawały na przełomie tysięcy lat przed Chrystusem? Trudno naszym egoistycznym umysłom dopuścić myśl, że ludzie kiedyś musieli mieć możliwość podróżowania przez wody naszej Ziemi. Niemożliwym jest aby piramidy powstawały w takim tępie na całej Ziemi zupełnie przypadkowo. Albo ludy budujące je posiadały jakiś kontakt albo nieznaną nam formę komunikacji lub też najzwyczajniej przepływali oceany i stawiali konstrukcje, które widzieli wcześniej i posiadali wiedzę, która pozwalała na ich powielanie.

Pewna legenda o Atlantydzie mówi o tym, że tamtejsza społeczność po ogromnych katastrofach jakie nawiedziły ten ląd zawędrowała na tereny dzisiejszego Egiptu. Wkrótce doszło do konfliktu w wyniku którego część z nich została a część powędrowała na inne kontynenty (ciekawe jak?). Pierwsze co mi się nasuwa na myśl to to że to właśnie oni mogli dać początki prawdziwej epidemii piramid na całym świecie.

Tak czy inaczej trudno dzisiaj wytłumaczyć nie tylko w jaki sposób piramidy te powstały, ale jak to możliwe, że są niezwykle podobne do siebie, a nawet proporcje wskazują na to, że były tylko pomniejszonymi lub powiększonymi własnymi odbiciami.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Wolność jest źródłem godności człowieka – Platon

W narastającym medialnym i życiowym bałaganie trudno o chwilę odpoczynku i refleksji nad sensem tego co robimy, kim jesteśmy i jaką właściwie rolę spełniamy w świecie w którym żyjemy.

Aktualnie co raz większe rzesze ludzi zadają sobie pytanie czy aby na pewno (patrz np. demokracja) są jednostkami wolnymi? Czy krwawe rewolty i chwilowe uniesienia zaprowadziły ich, nas do wymarzonego życia w spokoju i samospełnienia.

Decydującym i globalnym czynnikiem kształtującym dobrobyt każdego z nas jest pieniądz. Świstek papieru, kawałek srebra czy złota a właściwie „kruchy” plastik zaprowadził nas na krawędź zadłużeń i cierpień. A przecież wybraliśmy rządy ludu. Zdecydowaliśmy o naszym przeznaczeniu. A właściwie tak się nam wydaje. Daliśmy władze ludziom którym zwyczajnie zaufaliśmy. Pod hasłami wolności i nowych utopijnych perspektyw daliśmy im przyzwolenie na ograniczanie naszej swobody gospodarczej, twórczości, naszych wydatków i ogólnie jako takiego rozwoju, także duchowego. Obiektywnie ujmując pozwalamy garstce ludzi na manipulowanie nami.

Jakie są rozwiązania? Akceptacja? Rozwijanie, pogłębianie i szerzenie świadomości każdego z nas? Medytacja? Duchowość? Rewolucja? Ale z kim? Za kim? Kolejne rządy, ustroje?

Wiedza! Wypchani posegregowaną, ograniczoną i schematyczną papką medialną nie poszukujemy innych cennych informacji, które mogłyby mieć istotny wpływ na każdego z nas. Wszystko co jest poza zbiorem zdawkowej i regulowanej informacji jest spiskiem, bzdurą, szaleństwem, sekciarstwem itd. itp. Oczywiście nie jest łatwo o bardzo skuteczny przesiew danych umieszczonych szczególnie w Internecie. Aktualnie jest on prawdziwą kopalnią wiedzy, a w moim przypadku także źródłem poszerzającym moją świadomość i tego jak rzeczy się mają.

Nasze przyziemne sprawy stają się „nieziemsko” trudne…
Zastanów się dobrze czy żyjesz godnie i czy w ogóle wiesz co to znaczy żyć godnie?

poniedziałek, 11 lipca 2011

Mam dwóch wrogów, armię Południa przede mną i instytucje finansowe na tyłach. Z nich najgroźniejszy jest ten za plecami - Abraham Lincoln

Na przełomie kliku kolejnych dni dowiemy się czy Unia Europejska - czyli my wszyscy - zdecyduje się na kolejną pomoc finansową dla Grecji w wysokości 100 mld euro. Kolejna pożyczka, kolejne odsetki, kolejne pomnożone fikcyjne pieniądze będące przepustką dla Greków do godnego życia. W porannych wiadomościach do losu Greków dołączyli jeszcze Hiszpanie, Portugalczycy, a także Włosi.

Historia istnienia Stanów Zjednoczonych Ameryki to około 200 lat. Od czasu kiedy przybyli tam pierwsi Europejczycy do czasu powstania Systemu Rezerwy Federalnej minęło mniej więcej kolejne 100 lat. Temu okresowi można przypisać źródło dzisiejszych problemów. Od kiedy FED stał się instytucją prywatną nieuniknionym było, że dzisiejsza sytuacja wielu krajów będzie taka dramatyczna, nie wspominając już o samych Stanach Zjednoczonych, gdzie aktualnie 14 mln ludzi jest bezrobotnych a stopień zadłużenia państwa osiągnął maksimum. Niestety liczba jest tak duża i dla mnie niewyobrażalna, że będziecie musieli poszukać tych danych na własną rękę. Rząd (wg mnie do nie dawna) najpotężniejszej gospodarki i najbardziej zaawansowanej technologicznie armii przekraczając granice zapożyczenia nie może się ubiegać już o kolejne wsparcie finansowe od FED'u. Choć z drugiej strony ostatnie czasy wyraźnie pokazują, że rozrost pieniądza jest właściwie matematyczną nieskończonością.

Nie jest zbiegiem okoliczności, ze dwóch prezydentów którzy chcieli upublicznić i upaństwowić System Rezerw Federalnych zostali zwyczajnie zamordowani. Pierwszy z nich Abraham Lincoln tuż po zakończeniu Wojny Secesyjnej chcąc zahamować chciwy, zadufany i nieuczciwy w rządach FED zaczął drukować           " Greenback " (zielone państwowe dolary) co niestety skończyło się kulą w mózgu, który funkcjonując jeszcze przez dziesięć godzin na pewno nie miał optymistycznych wyobrażeń tego co będzie dalej. Oczywiście nic się nie zmieniło. Bank kontynuował masoneryjną ideologię bezgranicznego pożyczania pieniądza w celu ściągnięcia potem podwojonych i potrojonych zwrotów, także u źródła czyli od rządu USA.

Niektóre kraje i grupy społeczne w pewnym momencie dostrzegły problem czego wynikiem są dzisiaj mało nam znane, ale rzeczywiście funkcjonujące prywatne waluty. W Europie jest ich około 20, a w USA nawet 30. Nie są to pieniądze wyssane z palca. Aktualnie na świecie w materialnym i namacalnym obrocie jest tylko jeden procent wszystkich pieniędzy. Nowe prywatne waluty funkcjonujące w małych regionach napędzają lokalną koniunkturę gospodarczą. A co jest najbardziej istotne prywatne waluty nie są przekazywane na zasadzie długów, kredytów, odsetek.

Byli przewodniczący Rezerwy Federalnej, a także poplecznicy finansowi prezydentów USA dzisiaj są niewinni, a przy tym formułują trafne spostrzeżenia. Główny ekonomista   Prezydenta Clintona  i Banku Światowego, na spotkaniu  z polskimi ekonomistami  w Warszawie powiedział,  „ co minutę rodzi się głupiec
który weźmie kredyt ”. Niestety istnieje także duża część ekonomistów mających się za uczciwych i o szczerze dobrych zamiarach. Niestety są nieświadomi, że pracują na całą tą machinę wyzyskującą każdego z nas i prowadzącą miliony ludzi na bruk, tylko po to żeby parę silnie związanych ze sobą krwią rodzin mogło się dorobić bilionów dolarów, upokarzając przy tym człowieka na całej planecie.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Z planetą jest wszystko w porządku! planeta ma się dobrze! To ludzie mają przejebane. A to różnica. - George Carlin

440 milionów lat temu w bliżej nie wyjaśnionych okolicznościach na Ziemi zginęło około 60 procent gatunków. Prawdopodobnie ten okrutny los zgotowało (dosłownie) promieniowanie gamma wyemitowane przez supernową. Warto nadmienić, że wg naukowców w najbliższej przyszłości może się powtórzyć taki scenariusz. W gwiazdozbiorze Oriona znajduje się Betelgeuse, która już teraz ulega transformacji w supernową. 66, 5 miliona lat temu dziesięciokilometrowej średnicy meteor pozbawił życia dinozaurów a przy okazji także dwie trzecie innych żywych organizmów.

Można by tak długo przytaczać mniejsze lub większe przypadki prawdziwych czystek na naszej planecie. Ale Ziemia ma się dobrze. Nic się nie zmieniło. Byliśmy i będziemy świadkami katastrof naturalnych w postaci trzęsień, wybuchów wulkanów, huraganów i wielu innych mniej nam przyjaznych zjawisk naturalnych. NATURALNYCH! Człowiek w pogoni za zyskiem i władzą odbiera sobie możliwość dostosowania się do życia w środowisku w którym przyszło mu egzystować. Pozbawieni skrupułów wypowiadamy sobie wojny, ingerujemy w pogodę, eliminujemy pozostałe gatunki. Nie zwracamy uwagi na to co się dzieje wokół nas.

Po awarii elektrowni atomowej w Japonii podnieśliśmy normy napromieniowania żywności. Do Oceanu wylewane są tony skażonej wody. Ktoś kto siedzi w ciepłym fotelu przed telewizorem w Polsce jest spokojny. Przecież to tak daleko, a Ocean jest ogromny. Niestety tak zwany Duży Obieg wody powoduje, że ta spadnie na nasze głowy i trafi do naszych ust. Na całym świecie znajduję się tysiące elektrowni atomowych. I wcale nie musi się pod nimi zatrząść ziemia, żeby stały się się dla nas zagrożeniem. Planeta Ziemia posiada ogromny potencjał w postaci energii odnawialnej - cieplnej, wiatrowej, wodnej, słonecznej. Niestety zniewoleni handlem surowcem nie chcemy za darmo rozdawać go innym. Zamiast naładować samochód baterią wlewamy do niego dziesiątki litrów drogiej i szkodliwej ropy. Zamiast korzystać z prądu za darmo ( tak jak tego życzył sobie Tesla ) połowę naszych rachunków pochłania energia. Produkujemy ogromne ilości nieprzydatnych śmieci, które zapewne stanowią większe skażenie niż uszkodzona elektrownia atomowa. 

Wszechświat nie jest łaskawy. W każdej chwili może nas pozbawić życia. Najlepiej żebyśmy sami sobie nie odebrali możliwości do bycia jego malutkim ogniwem. Samospełniające się przepowiednie mogą uprzedzić nasz samodestrukcyjny styl bycia.




poniedziałek, 28 marca 2011

Na czym oko zawiesić?

Ponure i przygnębiające wydarzenia z Japonii spowodowały swoistą panikę wywołaną nie tylko śmiercionośnym tsunami, ale niebezpiecznym dla życia ludzkiego promieniowaniem, które sukcesywnie wydostaje się z uszkodzonych reaktorów elektrowni atomowej. A to nie jedyne tego typu elektrownie w kraju kwitnącej wiśni, stale nawiedzanego trzęsieniami ziemi, erupcjami wulkanów i wyziewami gazów. Co prawda historia Czarnobyla lub Fukushimy nie dyskredytuje funkcjonowania takich elektrowni na naszym globie. Nie mniej jednak mały wybryk natury (bo tak to trzeba nazwać) może doprowadzić do ogólnoświatowego napromieniowania. Wystarczy sobie wyobrazić, że wybuch słoneczny spowoduje braki zasilania ( patrz Kanada; rok 1989) i odłączy zasilanie utrzymujące odpowiedni poziom chłodzenia reaktora. Warto również przypomnieć, że prawdopodobnie nie mielibyśmy większych szans z walką o uratowanie Fukushimy gdyby nie bliskie położenie wód morskich, którym można przypisać zasługę, że jeszcze nic nie wybuchło...

A tymczasem w Libii polowania na ropę ciąg dalszy. Jeszcze tygodnie temu obściskujący się przywódcy państw zachodnich z dyktatorem Kadafim nie wzbudzali zainteresowania mediów, ani niepokoju. Niestety będąc już sfrustrowanym działaniami wojennymi w Iraku czy Afganistanie ( odziały amerykańskie stacjonują tam już 10 lat! ) kompletnie nie ufam również poczynaniom zaprzyjaźnionych koalicjantów na terenach libijskich. Właściwie zniechęcony efektami wymachiwania szabelką przez okupantów w krajach Bliskiego Wschodu nawet nie staram się odnaleźć uczciwego argumentu za kolejnymi działaniami zbrojnymi. Wystarczy, że przytoczę takie nazwy własne jak Darfur lub Ruanda... Brak jakichkolwiek interwencji spowodował znane nam ludobójstwa, egzekucje, morderstwa, grabieże, gwałty, rozboje. Nawet papieżowi Janowi Pawłowi II umknęły te wydarzenia.

Nie zawraca się już odbiorcy głowy tym co rzeczywiście jest istotne. Nie wyciągamy wniosków. Nie poszukujemy alternatyw. Stale prowokowani i podniecani ( z gęsią skórką na ciele ) jesteśmy zaślepiani i omamiani przez czwartą władzę i rządy państw. Niewolniczy tryb życia wypełniony papką medialną nie motywuje nas do obiektywnych refleksji i przemyśleń.

poniedziałek, 14 marca 2011

Bezradna cywilizacja

Nie ujmując antycznej wiedzy o kosmosie, o poruszających się w nim ciałach niebieskich, należy przyznać, że jeszcze nie tak dawno człowiek chodząc po ziemi nie przejmował się obiektami, które zbliżając i oddalając się stale stwarzały mniejsze lub większe zagrożenie dla naszej planety. Nie przejmował się ponieważ jego wiedza nie była w stanie np. zobrazować orbit i trajektorii takich komet lub planetoid. W przeciwieństwie do nieszczęsnych dinozaurów nie zdarzyło się człowiekowi porządnie oberwać przedmiotem z nieba. Aktualnie możliwości (choć wciąż skromne) przewidywania ewentualnych kolizji Ziemi z innymi ciałami niebieskimi, zwiększyły się.

Komety stale wędrowały, wędrują I będą wędrować w układach planetarnych znikając i pojawiając się w pobliżu gwiazdy centralnej, tym samym powodując zagrożenie dla naszej planety. Właściwie przywykliśmy już do obserwacji komet okresowych czyli takich, których orbity nie zmieniają się znacznie i powracaja do naszego Układu Słonecznego. Znana Kometa Halleya pojawia się w okolicach Słońca średnio co 76 lat. Prawdopodobnie to ona jest właśnie biblijną Gwiazdą Betlejemską, która już 31 razy odwiedziła nasze rejony, a jej kolejna wizyta planowana jest na 2061 rok o ile jakieś inne ciało niebieskie nie odwoła nam tego spotkania.

Zwiastowanie katastrof i impaktów z innymi obiektami w kosmosie jest w dzisiejszych czasach bardzo popularne. Ciężko jest już rozróżnić realne zagrożenie od naginania faktów. Wraz z zainteresowaniem teoriami spisowymi pojawiają się insynuacje jako by instytucje aeronautyczne takie jak NASA celowo dezinformowały społeczeństwo i utrzymywały w tajemnicy zagrożenia płynące z obecności komet w naszej galaktyce. Spróbujmy sobie wyobrazić co by się wydarzyło gdyby mieszkańcy Ziemi dowiedzieli się, że będąc na kursie kolizyjnym z ogromnym kawałkiem lodu, ich szanse na przetrwanie są niewielkie. Zdecydowanie nie jestem za oszukiwaniem obywatela, lecz za odpowiednim dawkowaniem informacji, która może w sposób inwazyjny zaingerować w przyszłość i zachowanie każdego z nas.

Początki końca, apokaliptyczne wizje, złowrogie cywilizacje przypisywane obiektom z kosmosu zaczynają powodować, że obiektywne poznanie praw rządzących w przestrzeni kosmicznej, dla zwykłego człowieka staje się trudne. Powielanie ponurych teorii i rozdmuchiwanie ich na jeszcze wiekszą skalę stwarza dzisiaj problem z rozróżnieniem faktu od fikcji.

Faktem jest, że na peryferiach Układu Słonecznego zaobserwowano kometę Elenin, której trajektoria może niektórych przyprawić o gęsia skórkę. Wprawdzie naukowcy zapewniają, że kolizja z naszą planetą jest wykluczona, to zmienność ich obliczeń od pierwszych obserwacji budzi dużo emocji. Według najnowszych oszacowań i aktualizacji kometa ta ma minąć Ziemię w odległości 35 mln kilometrów podczas swojej nawrotki za Słońcem.

Fikcją jest internetowy mit głoszący, że Elenin jest planetą Nibiru, zamieszkiwaną przez obce cywilizacje. Jej przybycie ma zwiastować ogromne zmiany w życiu homo sapiens, który według tej teorii został umieszczony na Ziemi w celu wykorzystania go jako taniej siły roboczej przez bardziej inteligentne istoty. Nibiru łączy się z przepowiedniami Majów o katastroficznych wydarzeniach w 2012 roku. Tajemnicza planeta pojawiła się w pseudonaukowych książkach pisarza Zecharii Sitchina , który na podstawie WŁASNYCH interpretacji mezopotamskich źródeł sformułował hipotezę o obiekcie obiegającym Słońce po eliptycznej orbicie co 3600 lat w raz zamieszkałymi na niej wysokorozwiniętymi istotami (Annunaki). Co ciekawe analizy tekstów ze starożytnej Mezopotamii wykazały, że obserwacje Nibiru były wykonywane raz do o roku. Dorzucając też fakt, że znali oni jedyne pięć planet Układu Słonecznego (wliczając w to Słońce i Ziemię!) można powątpiewać w zdrowe zmysły pana Stichina.

Wiara w istnienie Nibiru, a także popularnośc teorii o nadchodzacych surrealistycznych wydarzeniach w 2012 może wynikać ze świadomości człowieka z jego bezradności wobez ruchów bezdusznych kwałków skał wokół naszej planety. Jeśli kolejne lata nie sprowadzą na nas zagłady zapewne zaproponujemy kolejne pomysły na efektowny koniec świata a materiałem może się stac inna planetoida Apophis kiedy to zbliży się niebezpiecznie do Ziemi w 2036 roku.

czwartek, 10 marca 2011

Moving nowhere. Krótko o Zeitgeist.

Pewnego wieczoru w poszukiwaniu kolejnych teorii spiskowych, zagadek
i sensacji natknąłem się na dobrze już znany ruch społeczny
The Zeitgeist Movement. Po obejrzeniu pierwszych dwóch części filmu dokumentalnego powstałego w celu zobrazowania ducha dzisiejszych czasów byłem zafascynowany odkryciami i propozycjami jakie niesie ze sobą cały projekt. Byłem i w zasadzie wciąż jestem zachwycony obnażeniem systemu monetarnego od którego życie każdego z nas jest silnie uzależnione.
Cieszy mnie fakt, że podjęta dyskusja przez Zeitgeist doprowadziła do globalnego zainteresowania społeczeństwa problemem. Powstała kolejna trzecia już część dokumentu zatytułowana ''Moving Forward'' po której projekcji niestety nabrałem wątpliwości.

Zeitgeist proponuje nowe rozwiązania - rodem z science fiction - ogólnego rozwoju opartego na technice dzięki której człowiek mógłby całkowicie uniezależnić się od pieniądza i zapoczątkować nową erę życia
z ogólnodostępnych zasobów naturalnych. Ostatnia część dokumentu całkowicie pogrzebała moje nadzieje związane z naprawą lub też całkowitym usunięciem systemu monetarnego. Nienagannie wymodelowane elektrownie wiatrowe, słoneczne, geotermalne. Nowoczesne budynki i miasta pływające po wodach niczym hiperzurbanizowane miasteczka. Prawdziwa ludzka miłość i troska
o bliźniego będąca podwaliną ewentualnego sukcesu nowego pomysłu na życie. Nie będę pesymistą twierdząc, że takie założenia są mocne przesadzone. Stawianie milowych kroków z których nie tylko nic nie wynika lecz ich stawianie jest mało prawdopodobne zwyczajnie mydli oczy zwolennikom Zeitgeist'u.

Uświadamianie obywatela o zagrożeniach płynących z dzisiejszego prowadzenia gospodarki jest jak najbardziej potrzebne. Niestety nic za tym nie idzie. Zeitgeist nie proponuje rozwiązań dla zwykłego szarego człowieka, który przecież nie zrezygnuje z pracy z dnia na dzień i nie wysadzi w powietrze banku w którym zaciągnął oszukańczy kredyt. Ten ruch społecznościowy nie radzi sobie
z odpowiedzialnością jakiej się podjął wydając kolejną wyśmiewczą i arogancką filmową produkcję, a także zapoczątkowując powstawanie na skalę światową zorganizowanych grup społecznych zawierających w sobie jego założenia.

Niech duchem czasu będzie realistycznie rozpatrywanie problemu. Nie można wystawiać na światło dzienne niewyobrażalnych marzeń o nowym porządku świata jeśli odbiorcą jak tak duża rzesza ludzi. Wiarygodność Zeitgeist'u zmalała do minimum.

wtorek, 8 marca 2011

Niezdecydowane Słońce

W dzisiejszych czasach człowiek przywykł do prawdziwej inwazji pesymistycznych, pogrążających i destrukcyjnych informacji serwowanych przez mass media. Globalne ocieplenie niczym bakterie l'casei czy np. żywność modyfikowana genetycznie ( i cała reszta nowo wymyślonej zaplanowanej terminologii ) wpisało się w świadomość prawie każdego z nas jako kolejne zagrożenie ze strony nieczułej matki natury. Zapewnia się społeczeństwo, że właściwie ugotowanie homo sapiens jest nieuniknione. CO2 pod postacią spalin samochodowych lub produktów ubocznych fabryk nie wystarcza do prawidłowego zastraszenia. A wszystkiemu już nie tylko człowiek winien, ale także życiodajne Słońce.

Niszczycielska hiperaktywności Słońca ma swoje początki w teoriach o końcu świata w 2012 roku, budowanych na podstawie przekonań starożytnych Majów. Pokrótce nasza życiodajna gwiazda ma wyemitować ogromne pole magnetyczne powodując tym samym prawdziwy taniec i szaleństwo biegunów ziemskich. Spowodować ma to potężne trzęsienia ziemi, wybuchy super wulkanów, wysokie na kilkadziesiąt metrów tsunami i szereg innych zagrożeń. Nie ukrywam, że sam z niepokojem spoglądam w przyszłość i wcale nie lekceważę wyżej wymienionych następstw przepowiedni środkowo amerykańskiego ludu.

W 1859 roku Słońce zapoczątkowało potężną burzę magnetyczną http://www.wykop.pl/ramka/253211/burza-magnetyczna-z-roku-1859/ wywołując spektakularne zorze polarne nawet na Karaibach! Oczywiście za tym widowiskiem kryło się niebezpieczeństwo dla życia na Ziemi. Największy w historii wyrzut koronalny masy nie spowodował większych strat. Warto jednak pamiętać, że w tamtych czasach elektronika nie kontrolowała prawie każdego aspektu naszego życia jak to dzisiaj ma miejsce. Aktualnie podczas podobnego zjawiska, krajobraz jaki znamy wywróciłby się do góry nogami. Nie przesadzając samoloty spadałyby z nieba, jakakolwiek komunikacja przestałaby istnieć, a co za tym idzie brak dostępu do pożywienia lub pomocy. Szybko wrócilibyśmy do epoki kamienia zaczynając wszystko do nowa.  Tutaj polecam zapoznanie się z wypowiedzią Jerzego Dory http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=4oeoo1hv6_o, a dla zainteresowanych całodobową obserwacją Słońca tę stronę http://www.swpc.noaa.gov/SWN/index.html

Chichot Słońca z manipulacji medialnej zastraszającej człowieka na wszelkie sposoby pewnie nie znajdzie końca. Na początku marca na portalu www.onet.pl pojawił się nieco zaskakujący artykuł http://www.wykop.pl/ramka/647067/idzie-globalne-ochlodzenie-alarmuja-naukowcy/# całkowicie negujący i zaprzeczający teorii globalnego ocieplenia. Grozi nam wieczna zima! Cóż za wąska sinusoida wskazująca na chimeryczność gwiazdy Układu Słonecznego. Mieliśmy się ugotować i zostać skazani na bezradną obserwację upadku techniki w obliczu natury a tymczasem powinniśmy się zaopatrzyć z zimowe ubranie.

Przedstawienie obiektywnej rzeczywistości jest trudne. Jestem pewien, ze taka istnieje, tak samo jak tego, że kwestią czasu jest, że Słońce zanim nas poparzy lub zamrozi, zgaśnie.

Pozostałe linki:
Wybuch na Słońcu z 15 lutego